czwartek, 9 czerwca 2022

Jestem dumna i wdzięczna

Tak. Dziś mogę stwierdzić, że jestem z siebie cholernie dumna. Biorąc pod uwagę mojego groźnego wewnętrznego krytyka, zawsze było mi mało. Zawsze można było zrobić więcej. Ale dziś mogę spokojnie stwierdzić, że to gdzie jestem, co robię i jakim człowiekiem się staje totalnie mnie zadowala. Czuje taki wewnętrzny spokój, że wiem co robić, nie panikuje i spokojnie stawiam krok za krokiem. 

Idę na studia. Szok co? nie wiedziałam, że to kiedyś się jeszcze wydarzy. Wybrałam uczelnie, chyba dobrą. I czuje wielką ekscytacje z okazji tego, że będę zdobywać wiedze. No wiem, wiem. Brzmi to bardzo sztywno. Ale serio tak się czuje. Wiem, że będę musiała przeznaczyć na to sporo kasy, czasu i cierpliwości. Ale cóż, w życiu nie ma nic za darmo :)

Ponadto niedługo wakacje, a ja jestem już po jednej wizycie w Barcelonie. Z moim bratem. Był to bardzo fajny wyjazd, ale to pokazało mi, że za długo nie możemy przebywać w jednym pomieszczeniu. Wreszcie zrobiło się ciepło, zielono i pachnąco i dzięki temu mam wrażenie że jestem wdzięczna za miejsce w którym przyszło mi żyć. Owszem, są z pewnością lepsze miejsca na tej planecie. Ale zastanawiam się jak wiele jest tych, które są o wiele gorsze.

Jestem wdzięczna za to, że mam swój kącik, dobrą pracę i zdrowie. Wdzięczna jestem za moją rodzinę, za to że są zdrowi i szczęśliwi. Za spokój, który mam w życiu i dobrych ludzi wokół siebie, którzy tego spokoju nie rujnują. Że jestem wolna, mam prawo wyboru, mam możliwości z których korzystam. Wdzięczna za to, że kiedy chcę to pędzę, a kiedy mam ochotę zwolnić to po prostu to robię. 

poniedziałek, 28 lutego 2022

Zmiany. Te duże i te małe

Jak to się stało, że nie pisałam tu przez dwa lata?!


Mogłabym po prostu stwierdzić, że nic takiego się nie zadziało w moim życiu. Ale prawda jest taka, że działo się bardzo dużo. 

Z początkiem 2021 podjęłam decyzję, że wyrywam się z macek największej i najbardziej toksycznej ośmiornicy jaką dotychczas miałam okazje spotkać na swojej drodze. Mowa o moim byłym szefie. Z ogromnym strachem i lękiem przed tym co mnie czeka, złożyłam wypowiedzenie. Oczywiście płakałam i bałam się, bo miałam poczucie, że to moja wina, że robię źle, że zostawiam ich, tych którzy nauczyli mnie chodzić w branży w której działam. Prawda jest taka, że wtedy byłam pod wpływem człowieka o osobowości narcystycznej. Teraz to wiem, bo przeczytałam wiele, wysłuchałam wielu podcastów i rozmawiałam z ludźmi. Przeszłam przez wszystkie etapy wpływu takiej osoby. Wtedy o tym nie wiedziałam, z jak wielką toksyną miałam do czynienia. 

Dziś kiedy poznałam inne perspektywy, kiedy w ogóle mogłam się do tego zdystansować, widzę, jak wielkim niewolnikiem narcyza byłam jeszcze rok temu. Dziś jestem już wolna od tych negatywnych bodźców. Od wiecznych pretensji i manipulacji. Czy ma żal? A czy można mieć żal do osoby chorej, która nie widzi potrzeby leczenia się, z tego jak traktuje innych ludzi? Chyba nie, bo osoba ta nie zauważa swoich czynów, a może zauważa? … wolę o tym nie myśleć i zachować choć trochę współczucia. 


Dziś siedzę niedaleko, adres dalej, na tej samej wysokości. Ale z wielką różnicą. Siedzę w sterylnie zdrowej atmosferze. Świeża głowa, nowe twarze i totalny brak toksyn. 


Dużo przystanków zaliczyłam w tym ubiegłym roku. Nie uważam to za złe doświadczenie. Miałam okazje wysiąść wreszcie z pędzącego pociągu i zobaczyć jak wygląda świat w różnych miejscach. Te duże miejsca i te mniejsze, ludzie, którzy są w nich od kilku lat. Jak zwykle wszystko kręciło się wokół Krakowa. Aż do stycznia tego roku. Postanowiłam kolejny raz zrobić lemoniadę, z cytryn które dało mi życie. 

Tym sposobem w całe 365 dni dokonałam gigaprogresu. Udało mi się wyprowadzić z domu, wyleczyć zniszczony kręgosłup, stać się lamą na diecie pudełkowej i podjąć kolejną próbę odnośnie zrzucenia wagi. Wróciłam do nauki tureckiego, żeby mieć coś z tej słodko-gorzkiej przygody z przeszłości. Staram się robić rzeczy tak, aby nigdy, ale to nigdy, nawet przez sekundę nie żałować, że uciekłam z tej czarnej dziury na V. 


dziś oddycham!

czwartek, 1 października 2020

Do kosza z tym bumerangiem!

 Z poniższego posta było we mnie mniej i mniej tej całej chemii uczuć z tygodnia na tydzień. 


Teraz najzwyczajniej w świecie uważam, że byłam zakochana pierwszy raz w życiu. I na własne życzenie rozdrapałam ranę, która była już w ostatniej fazie gojenia. Zerwałam plaster, ze strupem, który zaczął krwawić. 


Przeżyłam piękne lato, widziałam piękne wschody i zachody. Na polskich Mazurach i w Hiszpańskiej Maladze. Przepłynęłam Pilice na spływie kajakowym, zrobiłam tysiące kilometrów na rowerze. Właśnie! Kupiłam rower! Piękny, Miętowy, z fioletowymi akcentami. To on pomógł mi się pozbyć ok. 10 kilogramów i trzeciego podbródka, z którego zostały mi już tylko dwa :)

W sierpniu zaczęłam bawić się w Tindera. W prawo, w lewo, w lewo, w lewo i czasami znowu w prawo. Stwierdziłam, że trzeba wżyciu chociaż raz pójść na żenującą randkę, która skończy się w łóżku. Poznałam M w dniu w którym wylatywał do Stambułu. Noo i właśnie. Cała teoria o tym, że bumerang to do kosza, właśnie została wrzucona do kosza "za trzy". Mieliśmy kontakt przez jego większość pobytu aż w końcu, on stwierdził, że ja nadal tęsknie za R. bo znalazł na moim IG sotry gdzie przez sekundę go widać. Miał racje w dwóch kwestiach. Miał prawo zezłościć się, że przetrzymuje zdjęcia/video swojego byłego, którego przecież rak bardzo nienawidzę. Druga sprawa jest taka, że serio ja czasami tęsknie za tym idiotą. Choć on na to w ogóle nie zasługuje. 

Kontakt się urwał. Na kilka tygodni. Ja zdążyłam się już pogodzić z faktem, że znajomość zawarta z typem z Tindera, który jest kolejnym turkiem, totalnie nie miała prawa się udać. Ale! Będąc w Maladze, odezwał się, reagując kolejny raz na urywek na którym widać przez chwilę R. Oczywiście domyślasz się, że jako kobieta pomyślałam sobie "ale gość, nie bedzie mi mówił co ja mam robić, nie ma opcji, aby porządkował moje social media". Zaczęliśmy minikłótnie. W której w sumie wytłumaczyliśmy sobie wszystko, ja przyznałam mu z wielką łaską racje. Wróciliśmy ponownie do regularnego kontaktu. Czas jego przylotu do Polski się zbliżał. Przyleciał. Zaczęliśmy rozmawiać o spotkaniu. Oboje zdecydowaliśmy, że byłoby się fajnie wreszcie spotkać na żywo. Z dnia na dzień, kiedy termin spotkania się zbliżał, M. robił się coraz bardziej zachowawczy. Nie było już wiadomości, które sprawiały że miałam wypieki na polikach. 

Sobota, 20:30, Patelnia w centrum Warszawy i ja z sercem przy gardle. Czekam na M. Prawie płonę od środka ze stresu, bo przecież to moja pierwsza tinderowa randka. Oczywiście w momencie kiedy się pojawił, wszystko mi odeszło. Wysoki, przystojny, z cieplutkim spojrzeniem i oczywiście jak na turka przystało - ubrany cały na czarno. Ruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca na drinka. Warszawa akurat tego ostatniego ciepłego dnia pękała w szwach. Totalnie zawalona. Wreszcie udało nam się coś znaleźć. Szybko zamówiliśmy gin-tonic, to na co się umawialiśmy. Pierwszy, drugi i techno. W lokalu w którym wylądowaliśmy "w tle" leciało coś strasznego. Postanowiliśmy zmienić miejsce. W którym rownież leciało... techno! Z racji tego, że nigdy nie zabierałam zwierzyny do klatki, postanowiłam, że skoro zdobyliśmy się na tyle odwagi aby się spotkać, to kontynuujmy ten fesiwal żenady. Wsidliśmy do Ubera, w którym również leciało techno. Na miejscu, okazało się, że żadne z nas nie jest wilkiem podrywu i ONSów, więc powiało drętwotą, ale zdażyło się to co miało się zdarzyć. W nocy od dawna poczułam tę bliskość, za którą mega już tęskniłam. Delikatne dłonie, które zawsze jakby łapały kontakt z moim ciałem. 

Następny dzień przyniósł susze. A M. ubrał w słowa to co ja również czułam. To, że nie było to nic specjalnego. Było po prostu dobrze. I zamilkliśmy na tydzień. Niesiona alkoholem w następny piątek, rzuciłam do niego niezobowiązujące "co u ciebie słychać". Jak bardzo się myliłam w przekonaniu że odpisze. Odpisał, ale kurwa po tygodniu. Myślałam, że właśnie oślepłam. Po krótkiej wymianie pretensji z mojej strony, przyznał, że zagnieździłam się mu w głowie. No stary serio? Ja prawie dostałam wrzodów ze złości na samą siebie, bo on usiadł i się po chamsku rozgościł w mojej głowie, a ja wściekałam się, że nie chce wyjść. 

Spotkaliśmy się ponownie. Na tym spotkaniu poczułam się jakbyśmy z kaktusa przeskoczyli na miękką poduszkę. Godziny rozmów, o wszystkim i o niczym. Totalny luz. Zarobiłam nawet 10 punktów dla mojego dormitorium, bo otrzymałam mieciutkiego buziaka, którego w sumie się nie spodziewałam. 

Na dzień dzisiejszy, mamy przed sobą spory dystans. Bo komu byłby wygodnie zaczynając z kimś w łóżku, a później nieśmiało proponować spotkanie na kawę ? Trochę trudne nie? przynajmniej dla mnie, bo wszystko jest na odwrót. Co nie oznacza że jest źle. 

Teraz też powinnam napisać, że wrócę tu za miesiąc. I zobaczymy. 


M. 

wtorek, 10 marca 2020

Wszystko wraca jak bumerang

Od złamanego serca minęło już 3 miesiące. 
Jak chory na zapaleniu płuc, który wychodzi ze szpitala na własne życzenie po tygodniu, wybrałam się na "kozaka" do Alanyi. 

Zaplanowałyśmy wspólny wyjazd z K. ponieważ miała urodziny, rozstała się z chłopakiem tak jak ja, w między czasie straciła pracę, więc nic w życiu nie pomaga na takie problemy, jak babski wyjazd...

Ale nie w miejsce gdzie złamało się serce kilkadziesiąt dni wcześniej.... 

Tak jak wspomniałam, pojechałam tam "na kozaka", ponieważ wydało mi się że jak od miesiąca nie uroniłam łzy z powodu idioty, który złamał mi serce, jestem gotowa na powrót do miejsca gdzie zaczęło się wszystko. 

Wylądowałam dumna i szczęśliwa, uzbrojona w blaszaną zbroje prosto w słonecznej Antalyi. Wsiadłam do busika który wiózł mnie 120km wprost do wulkanu, który moim zdaniem był już martwy od wieków. Dotarłam do hotelu, o średnim standardzie, ale jak najbardziej wystarczającym do relaksu i babskiego wypadu. K. jak zwykle musiała "zaliczyć" Turcję już pierwszego wieczora. Wtedy pomyślałam sobie, że nasz polska naiwność nie ma granic. Następnego wieczora, jej Turcja siedziała wpatrzona w inne, polskie i równie naiwne oczy. 
Czasami zapominam, że moje życie nierzadko przypomina jakiś posrany scenariusz, który nagle zostaje wcielony w moje realia, to już wiem i wiele razy się o tym przekonałam. Było też tak i tym razem, a piszę o tym odnośnie wcześniej wspomnianej polskiej naiwności. Do lobby wchodzi sobie Turek za rękę z Polką ( również naiwną). Jego twarz znajoma i to w ogromnym stopniu. Szybko kartkuje moją pamięć... i znów od początku, rozdział po rozdziale mojego klasera wspomnień z kraju tulipanów. WIEM! Kelner z Leman Kultur, które jest i będzie moim ukochanym miejscem nad brzegiem ciepłego morza, z widokiem na zamek. Cwaniaczek, wyhaczył sobie kolejną nawiną. I wiedzę siebie. Siebie i tę moją naiwność. Dokładnie jak dwa lata wcześniej, to ja jestem tą szczęśliwie dreptającą dziewczyną za rączkę, z miłością swojego życia, będąc jego miłością życia... NOT! Bajki istnieją tylko w bajkach. I wtedy jak ich zobaczyłam, to małymi kroczkami wraca do mnie to co mi zabrano. To szczęście.... bo naprawdę, nigdy w życiu nie byłam bardziej szczęśliwa. I ktoś mi to zabrał. Bez kurwa pytania. 

K. stwierdziła, że być w Turcji i nie zapalić shishy, to żyć i nie umrzeć. Wiec podreptałyśmy, do knajpy do której chadzałam często z R. Przeszłyśmy pół Alany. Wchodzimy do odnowionego Maldives, lokal aż pęka w szwach bo na telewizorach buja się mecz, turcy pufają sobie shishe i przeżywają emocje godne tylko mężczyzn. Przedzieramy się przez zadymiony, przestronny lokal, wchodzimy do sali na końcu i... uwaga, znowu ktoś włączył scenariusz w moje życie. Widzę te ciemne, wielbłądzie oczy, piękną twarz, gęstę włosy i minę człowieka który właśnie wlazł w kupę bosą stopą. K. zdążyła tylko powiedzieć "o kurwa" i równocześnie odwróciłyśmy się na pięcie, pując do wyjścia czym prędzej. Moje nogi są z waty, w głowie szumi i wiruje, dłonie sięgają po papierosy, których miałam już kurwa nie palić, bo miałam przecież kaca. Przechodzimy przez ulicę i przez moje usta jak mantra wylatuje potok przekleństw i coś tam o tym że mam zezowate szczęście. 
Resztę wieczoru zapijam, wszystkim co się da. Budzę się z kacem. 

Następny dzień spędzam na zamku, jak idiotka odblokowuje jego profil na IG. Pozwalam sobie odpowiedzieć na kilka wiadomości. Wieczorem, po kilku drinkach K. zgonuje w pokoju a ja niesiona czymś, czego nie jestem i nigdy w stanie nie będę opisać, odpowiadam na zaproszenie na spacer. Wiedziałam co mnie na nim czeka... powrót do wszystkiego. Do wspomnień, do planów, do przeszłości i przyszłości którą razem wieliśmy. Pierwsze wrażenie było jak zwykle. Wielki stres przed, natomiast gdy tylko się zobaczyliśmy wszystko odeszło. Bez pytania ruszyliśmy w stronę plaży Kleopatry, którą to właśnie R pokazał mi po raz pierwszy. Usiedliśmy, ale po krótkim czasie, nie wiem nawet kiedy, doszło do pocałunku, który wywrócił mi wszystko w brzuchu, w sercu i w głowie do góry nogami. Nigdy nikt, nie powiedział mi tak wiele słowami, a co dopiero pocałunkiem. Moje oczy zalały łzy, bo przypomniałam sobie jak wiele krzywdy wyrządził mi ten człowiek w którego oczach widzę miłość w tej chwili. Łzy wypadały z moich oczu, jedna za drugą. nie panowałam nad tym. A on je po prostu zbierał, łapał jak do koszyka, jak gdyby każdą z nich chciał zabrać do siebie i zamienić ten ból na coś dobrego. 

Nigdy nie miałam takiego mętliku w głowie. Na dziś dzień, nie wiem jak sobie z tym poradzić Jestem w Polsce a mam ochotę biec chociażby jutro. Chociaż wiem, że on na to nie zasługuje nawet w jednym centymetrze. Mówi się, że miłość wybaczy wszystko. Czy należy w to wierzyć ? Jak wielkim poniżeniem dla mnie samej byłoby przełknięcie czegoś takiego? To jak wystawić policzek w zamian za wielką przysługę. 

Wrócę tu za miesiąc, obiecuje! Mam nadzieje, że będę twierdzić już wtedy że po prostu mnie pojebało :) 

piątek, 6 grudnia 2019

Nie wszystko da się wywróżyć z fusów po kawie

Głupia, 

naiwna, 

ślepa, 

...

I takich przymiotników mam w sobie jeszcze kilka. Ostatni post. Malwina zaślepiona "szczerą miłością, Romkiem płaczącym z tęsknoty".... Boże, nawet nie jestem w stanie opisac swojej wściekłości którą mam teraz w sobie, nawet podczas pisania tego posta. 

Ktoś wyrządził mi ogromna krzywdę, na dzień dzisiejszy uważam, że jest to rana, która na zawsze pozostawi po sobie bliznę, sprawi że nigdy już w 100% nikomu nigdy nie zaufam. Czuje się zraniona, oszukana, jak małe dziecko które ktoś porzucił i nie wytłumaczył dlaczego. 

Romek okazał się dupkiem (mało powiedziane) do kwadratu. W dzień mojego przylotu odkryłam, że nie byłam jedyną jego wybranką. Okazało się, że równie bardzo "kochał" niemkę z Norymbergi. Planowali wspólne wakacje w Tajlandii, podróż Romka do Niemiec. Podróż na Kapadocje. Wszystko to co kiedyś planował ze mną, zaczął planować z inną kobietą. W sierpniu okazuje się że również nie byłam jego jedynym obiektem westchnień. Ona byla tam w tym samym czasie co ja. Biedny był tak zalatany, że musiał kursować między dwoma miastami. Z Side do Alanyi, z Alanyi do Side. Ona odwiedzała go kilkukrotnie w Side. Spędzali czas razem w hotelu, wieczory, dnie i noce. 

Twierdził, że ze mną skończy, po to aby być z nią. Powiedział jej że zrobi to powoli, ponieważ jestem wrażliwą osobą i miał kurwa racje. Bo rozdeptał moje serce na milion kawałków. Nigdy nie czułam takiego zawodu. Nigdy wcześniej w życiu. Zdrada, to był mój najgorszy strach. Zawsze się bałam, że może mnie to kiedyś dotknąć i stało się. 

Spędziłam samotny tydzień a Alanyi. Wyprowadziłam się. Przeszłam z walizką całą Alanyie, popłakując sobie przez całe 6 kilometrów. Na pomoc przybyła mi Magda, która znam już od kilku lat i mieszka w Alanyi wraz z rodziną. Wspólnie z jej tureckim mężem, opowidzieli mi mnóstwo historii które poziomem dorównywały mojemu koszmarowi, a czasem nawet i przewyższały. 
Pieszo robiłam masę kilometrów. Spałam na plaży, spacerowałam i w deszczu i w słońcu, cały czas zastanawiając się nad tym, czy jest jakieś sensowne wytłumaczenie tego co właśnie mnie spotkało. A spotkało mnie wielkie oszustwo. Oszukała mnie osoba, którą kochałam, ufałam w 100%. Był ostatnią istotą, którą mogłabym posądzić o coś takiego. Nigdy nie przszło mi do głowy że te wiecznie szczere i wpatrzone we mnie oczy mogą spoglądać w stronę innej osoby. A była nią niemka, która przyszła kiedyś na tatuaż do studia, w którym pracował Romek przez cały zeszły sezon. Okłamywał mnie odnośnie swojego braku czasu... ale w sumie mówił prawdę, bo nie miał czasu ze względu na to że był zajęty swoją kolejną dziewczyną. 

To jak teraz się czuje, zrozumie chyba tylko kobieta, która już kiedyś była zdradzona. Mieszanka złości, samotności, chęci zemsty, poczucia porzucenia i potrzeba wiecznego poszukiwania odpowiedzi dlaczego taka rzecz miała miejsce. Przecież było nam tak dobrze i planowaliśmy że będzie już tylko lepiej i lepiej. I nagle, ktoś kto nawet tego ze mną nie skonsultował, chciał się zabawiać, zrobił to tak jak chciał i to wiele razy. Bez mojej wiedzy, bez potrzeby poinformowania mnie o tym. Po prostu się bawił. A jedyną osobą, która za to płaci jestem ja. Ja, która chciała tylko miłości, ciepła i tych wpatrzonych we mnie oczu. 

Okazało się jednak, że człowiek o którym mówiłam post niżej, wcale na mnie nie zasługiwał. Nie był wart wszystkiego co dla niego poświęciłam i oddałam. Bawił się, nie tylko mną.


Życzę wszystkim kobietom, aby zawsze miały szeroko otwarte oczy oraz uszy, a serca szczelne i ostrożne. 

czwartek, 19 września 2019

No cześć!

Zanim zaczęłam pisać aktualny post, przeczytałam poprzedni. 

Ale było we mnie żalu, serio zrobiło mi się mega przykro jak to czytałam, bo na chwilę wróciłam myślami do tego pełnego goryczy wieczoru, kiedy pisałam poprzedni tekst ze szklącymi się oczami. 

A teraz... wchodzę tutaj najpierw jedną nogą, bo stało się coś, czego do tej pory nie robiłam. Zawsze uważałam, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej wody, blablabla. 

Tak i już od razu wiadomo, że wróciłam do Romka. Tak! i jestem z tego bardzo zadowolona. 
Brakowało mi go bardzo. Cały czas miałam wrażenie, że to nie była dobra decyzja. Odległość, to taka franca, która nie pomaga w takich przypadkach. A wiecie jak jest z problemami? Łatwiej się je zostawia niż rozwiązuje. 

To że zawsze będzie mnie ciągnęło do Turcji, to już wiem. Ale ona nie ma takich samych barw kiedy przyjechałam tam pod koniec sierpnia jako singiel. Z wyłączonym internetem, z zamiarem nie rozdrapania ran, które w sumie nie można było nawet nazwać strupkiem. Drugiego dnia nie wytrzymałam. Włączyłam internet w drugim dniu pobytu. Oczywiście czekała na mnie wiadomość od Romka i to nie jedna. Padła propozycja spotkania, więc się zgodziłam bo tak naprawdę, strasznie za nim tęskniłam. 

Każda minuta czekania na spotkanie, wiązała się z przewrotem wszystkich wnętrzności w moim brzuchu, niczym bęben pralki podczas wirowania. Pół godziny przed spotkaniem, było mi goraco i zimno jednocześnie, mdliło mnie i oprócz tego nadal bardzo się cieszyłam. Wiedziałam, że jak kolwiek to spotkanie się nie zakończy, będzie to związane z ponownym cierpieniem. Szłam z nastawieniem, że stanie przede mną inny człowiek, że zmienił się w kogoś innego, kogo nie chciałabym już brać pod uwagę. Natomiast jak to w życiu bywa, stało się odwrotnie do moich oczekiwań. Stanął przede mną ten sam uśmiech, z tym samym, ciepłym spojrzeniem. Stało się znów to samo, kiedy stresowałam się przed naszymi spotkaniami. Stres odszedł sam, nawet nie wiem kiedy. Tak jak to zawsze bywało. Nic w nim się nie zmieniło, może oprócz brody, która była troche dłuższa niż pamiętam. 

Po wspaniałym spotkaniu z paczłorkową rodziną, przyszedł czas na poruszenie beznadziejnego temtu, czyli co to się w końcu z nami zadziało i na czym stoimy. 

Byłam zimna jak kamień. I bardzo mi jest wstyd z tego powodu, że potrafiłam być tak zimna dla człowieka, którego tak na prawdę kocham. Mam do siebie ogromny żal. Ponieważ dzień później, kiedy świat nie sprzyjał naszemu spotkaniu, ja uświadomiłam sobie, że mogę go stracić. Zaczęłam panikować. Że przesadziłam, że to nie zabawka. Chciałam biec te gorące sto kilometrów do Side i krzyczeć, że  wczoraj byłam głupia, ale dziś już zmądrzałam. 

Na szczęście, udało nam się jakoś zorganizować w poniedziałkowy wieczór i wybrać się do Alanyi wspólnie z mamą i M. Siedziałam w Leman Kultur i patrzyłam na spokojne morze, na zachód i na piękne Kalesi. Nagle, nie widziałam nic, bo znajome ciepłe dłonie zasłoniły mi oczy. Wtedy wiedziałam, że wróciliśmy we dwoje do tego naszego dublexu. Że ja stoję tam dwiema nogami i Romek właśnie ze spokojem rozsiada się na jedynej kanapie, która tam stoi. Później, czułam i nadal czuje taki błogi spokój, który nie każe mi planować, organizować. Jedyne co musiałam, to kupić bilety aby jak najszybciej zobaczyć Romka. No i mam. Mam Romka, mam bilety, mam też Stambuł w planach. No i zapomniałam o szczęściu które do mnie wróciło. 

I mam gdzieś otoczenie, które mnie pyta, czy ja tam polecę, czy on tu przyjedzie. Ja sama mam ten spokój, to na razie mi wystarczy. Sama jeszcze nie czuje się na siłach, aby podejmować takie ogromne decyzje. Na to przyjdzie jeszcze czas...

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

No i dzień dobry ponownie...

Pamiętacie jak pisałam post niżej?
Ja też pamiętam...

Ale jak już można było zauważyć na przestrzeni tego bloga, który jest moja formą pamiętnika, zmienia się dużo ale na przestrzeni sporego kawałka czasu. Nigdy nie oczekiwałam że będzie go czytać ktoś inny niż ja sama. To ja od początku byłam najważniejszym i docelowym czytelnikiem. Super jest to, że tworzę to już ładnych parę lat. I dopóki będę pamiętała hasło, będzie pisany ten "pamiętnik". Cudzysłów dlatego, ponieważ na miano prawdziwego pamiętnika zasługuje coś co jest aktualizowane częściej niż "przy okazji zmian życiowych".

Skoro o zmianach mowa...
Po dwóch latach, chyba jestem u schyłku swojej tureckiej miłosnej przygody. Stało się to szybko, niczym za cięciem noża. Neden? (tür. dlaczego).
A dlatego że ktoś o mnie zapomniał. Ktoś wokół kogo kręcił się mój świat przez ostatnie dwa lata. I nie wiem, czy to ze względu na globalne ocieplenie czy z innych powodów moja kula ziemska zwolniła obroty. Straciła kolory, turkusowe wody się poszarzały, słońce trochę o mnie zapomniało, a jaśmin nie zakwitł już tak mocno jak kwitł ostatnio.

Przeżyłam wspaniałą zimę. Romek przyjechał do Polski. Mimo tego że wredna z niej kobieta, która pogodą nas nie rozpieszczala, daliśmy radę. Zrobiłam cały plan, który prawie cały wykonaliśmy. Mieszkaliśmy w pięknym mieszkaniu, spędziliśmy równie piękne chwilę. Później nie wiele czasu dalej to ja wróciłam do mojej kochanej Turcji. Zaczęłam naukę języka, który okazał się równie trudny jak papierologia wizowa.
Powrót do Polski przyprawił mnie o ponowną fale myśli o przenosinach do kraju wiecznie gorącej herbaty. Powiedziałam sobie: następny sezon jest mój! Alanya będzie moim domem w którym będę tworzyć mój polsko-turecki dom.
Romek zmienił pracę. I nie chce tu osadzac. Czyja i czego to była wina. Ale nasz turecki dom nie doczekał się nawet planów. Nie doczekał się fundamentów. Wspomniana wcześniej kula ziemska kręciła się wolniej i wolniej. Miałam wrażenie że jakieś dziecko bawiło się nami jak lalkami przez dwa lata, a później jednak dorosło i lalki zostawilo w kącie. Lalki już nie tworzyły razem planów, domu i teraźniejszości. Ktoś nas posadzil na półkach i przyszła pierwsza warstwa kurzu. Taka wkurzajaca, wręcz nie do zniesienia. Ja jako kukielka zdobyłam się na podjęcie ratowania i przypomnienia że kiedyś było tak pięknie i super jak tworzylisny ten nasz zabawkowy świat. Tylko że z naszej dwójki, to tylko ja pamiętałam o tym światku. I chciałam o niego walczyć. To o mnie zapomniano. Druga lalka dojrzała razem z tym dzieckiem ktore kiedyś nami sterowalo.

Nie lubię mówić że "w życiu tak czasami bywa". To takie ogólnikowe. Z drugiej strony nie chce dopuszczać myśli że ktoś o mnie zapomniał. Tak kawałek po kawałku. I stało się. Właśnie centymetr po centymetrze. Nikt o mnie nie zawalczył. A uważam że warto o mnie walczyć. Chociażby za to że dwa lata spędziłam na pełnych obrotach. Dawałam z siebie wszystko. Robiłam co mogłam, a jeżeli nie mogłam to i tak szukałam powodu aby jakoś to zrobić.

W ciągu tygodnia zniknęły moje dwa tureckie lata. Zniknął mój Romek. Rozpłynęły się fundamenty mojego dublexu. Wystygl çay. A jak wiemy, letnia herbata, to już nie to samo co herbaciany wrzątek. Jeżeli zapytacie mnie o powód, to właśnie letnia herbata będzie odpowiedzią. I jest mi przykro, jasne że jest.

Ale czy lubicie być tam gdzie już ktoś was przestał potrzebować?

Ja też nie...