czwartek, 19 września 2019

No cześć!

Zanim zaczęłam pisać aktualny post, przeczytałam poprzedni. 

Ale było we mnie żalu, serio zrobiło mi się mega przykro jak to czytałam, bo na chwilę wróciłam myślami do tego pełnego goryczy wieczoru, kiedy pisałam poprzedni tekst ze szklącymi się oczami. 

A teraz... wchodzę tutaj najpierw jedną nogą, bo stało się coś, czego do tej pory nie robiłam. Zawsze uważałam, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej wody, blablabla. 

Tak i już od razu wiadomo, że wróciłam do Romka. Tak! i jestem z tego bardzo zadowolona. 
Brakowało mi go bardzo. Cały czas miałam wrażenie, że to nie była dobra decyzja. Odległość, to taka franca, która nie pomaga w takich przypadkach. A wiecie jak jest z problemami? Łatwiej się je zostawia niż rozwiązuje. 

To że zawsze będzie mnie ciągnęło do Turcji, to już wiem. Ale ona nie ma takich samych barw kiedy przyjechałam tam pod koniec sierpnia jako singiel. Z wyłączonym internetem, z zamiarem nie rozdrapania ran, które w sumie nie można było nawet nazwać strupkiem. Drugiego dnia nie wytrzymałam. Włączyłam internet w drugim dniu pobytu. Oczywiście czekała na mnie wiadomość od Romka i to nie jedna. Padła propozycja spotkania, więc się zgodziłam bo tak naprawdę, strasznie za nim tęskniłam. 

Każda minuta czekania na spotkanie, wiązała się z przewrotem wszystkich wnętrzności w moim brzuchu, niczym bęben pralki podczas wirowania. Pół godziny przed spotkaniem, było mi goraco i zimno jednocześnie, mdliło mnie i oprócz tego nadal bardzo się cieszyłam. Wiedziałam, że jak kolwiek to spotkanie się nie zakończy, będzie to związane z ponownym cierpieniem. Szłam z nastawieniem, że stanie przede mną inny człowiek, że zmienił się w kogoś innego, kogo nie chciałabym już brać pod uwagę. Natomiast jak to w życiu bywa, stało się odwrotnie do moich oczekiwań. Stanął przede mną ten sam uśmiech, z tym samym, ciepłym spojrzeniem. Stało się znów to samo, kiedy stresowałam się przed naszymi spotkaniami. Stres odszedł sam, nawet nie wiem kiedy. Tak jak to zawsze bywało. Nic w nim się nie zmieniło, może oprócz brody, która była troche dłuższa niż pamiętam. 

Po wspaniałym spotkaniu z paczłorkową rodziną, przyszedł czas na poruszenie beznadziejnego temtu, czyli co to się w końcu z nami zadziało i na czym stoimy. 

Byłam zimna jak kamień. I bardzo mi jest wstyd z tego powodu, że potrafiłam być tak zimna dla człowieka, którego tak na prawdę kocham. Mam do siebie ogromny żal. Ponieważ dzień później, kiedy świat nie sprzyjał naszemu spotkaniu, ja uświadomiłam sobie, że mogę go stracić. Zaczęłam panikować. Że przesadziłam, że to nie zabawka. Chciałam biec te gorące sto kilometrów do Side i krzyczeć, że  wczoraj byłam głupia, ale dziś już zmądrzałam. 

Na szczęście, udało nam się jakoś zorganizować w poniedziałkowy wieczór i wybrać się do Alanyi wspólnie z mamą i M. Siedziałam w Leman Kultur i patrzyłam na spokojne morze, na zachód i na piękne Kalesi. Nagle, nie widziałam nic, bo znajome ciepłe dłonie zasłoniły mi oczy. Wtedy wiedziałam, że wróciliśmy we dwoje do tego naszego dublexu. Że ja stoję tam dwiema nogami i Romek właśnie ze spokojem rozsiada się na jedynej kanapie, która tam stoi. Później, czułam i nadal czuje taki błogi spokój, który nie każe mi planować, organizować. Jedyne co musiałam, to kupić bilety aby jak najszybciej zobaczyć Romka. No i mam. Mam Romka, mam bilety, mam też Stambuł w planach. No i zapomniałam o szczęściu które do mnie wróciło. 

I mam gdzieś otoczenie, które mnie pyta, czy ja tam polecę, czy on tu przyjedzie. Ja sama mam ten spokój, to na razie mi wystarczy. Sama jeszcze nie czuje się na siłach, aby podejmować takie ogromne decyzje. Na to przyjdzie jeszcze czas...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz