piątek, 25 grudnia 2015

Przełom na łamach

Mamy Wigilie. 24 grudnia.
Za kilka dni staniemy obiema nogami na kartkach świeżego kalendarza. Pomyślałam że to dobry czas na podsumowanie.
Jeśli ktoś kiedyś zapyta mnie o najpiękniejszy okres w moim życiu, bez wahania odpowiem 2015!

Rok ten pozwolił mi uwierzyć w siebie, nie tak bardzo aby być pewną siebie w 100% ale jest lepiej niż było. Pokazał mi, że dosłownie wszystko jest możliwe. Rzeczy najlepsze nie są tylko dla wybranych, a szczęściu trzeba pomóc. Wiara w swoje możliwości bardzo pomaga.

W tym roku nauczyłam się cieszyć małymi i wielkimi rzeczami. Zdrowie, sprawność i ludzie-rzeczy, które są codziennością i jesteśmy do nich przyzwyczajeni jak do powietrza. Nie zauważamy ich bo dla większości te dobra są równie przeźroczyste jak powietrze. Według mnie są to składniki tworzące nasze podstawowe szczęście. Na pewno Ci znane. Budzisz sie rano, a raczej to słonce sprzedaje ci porządnego liścia w twarz. Na chwile ślepniesz, po to by zaraz wzrok mógł się wyostrzyć i zauważyć to wszystko dookoła. Przypominasz sobie o zdrowiu, jesteś zdrowy. Potem w głowie pojawia się myśl o młodości, jesteś młody. Na koncu pokaz slajdów z twarzami bliskich i przyjaciół, masz miłość.
Wielkim szczęściem lub jego pełnią możemy nazwać momenty w których nie jesteś w stanie uwierzyć że coś dzieje się na prawdę. Niespotykane i niewiarygodne. Po prostu nierealne. Mniej więcej coś o czym pisałam post niżej.

Były wzloty i upadki. jak u każdego. Nikomu z nas nie żyje sie przecież idealnie. Ale gdy zignorujemy trudy, nasze życie będzie bliskie ideału. Według mnie podstawą dobrego żywotu, jest to aby nie irytować się zbyt szybko, głupotami i sprawami błahymi. Nerwy wskazane w imię sprawiedliwości, gdy komuś dzieje się krzywda. Złość na śmierć również nie ma sensu bo jest to nieuniknione, trzeba ją zaakceptować. Wiem że jest to na początku niewykonalne. Należę do grupy szaleców którzy wierzą w to, że po śmierci będzie pięknie i idealnie. Wierze że jest coś. Nikt z nas nie wie co. ale wątpię że może być źle.

Czasem aż mi głupio że jestem tak naiwną optymistką.
szczęśliwego 2016... pozytywnego.

poniedziałek, 26 października 2015

Piękny, Złoty Piach

Kiedy ludzie mówili mi, że coś było jak sen, niemożliwe, piękne... myślałam sobie: "spoko, musiało być bardzo fajnie". Tak samo było jeżeli słyszałam : "tego nie da opisać się słowami"...

Okazało się, że i w moim życiu jest miejsce na piękne, niemożliwe, niesamowite, nierealne. Coś czego nie mogłabym opisać słowami, po prostu opowiadając o tym. Zawsze mowie "to trzeba przeżyć"

Tak się składa że przeżyłam nierealne. 
Wakacje w Bułgarii, totalnie spontaniczne, aż do przesady. Brak obowiązków. Czas, problemy i pieniądze przestały istnieć na tydzień. Twoim jedynym obowiązkiem jest dobra zabawa, wyciskanie soków z Twojego życia i cieszenie się każdą sekundą tego tygodnia. Byłabym okropna jeżeli nie wspomniałabym o ludziach których tam poznajesz. Tak samo nie mają problemów i obowiązków. Oni też są w Bułgarii.
Będąc tam, ma się wrażenie że jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Czujesz się tak, jakby szczęście i wolność miało Cię rozsadzić od środka. Na miejscu dzieją się rzeczy które nie istniały w Twoich lub cudzych snach. Owszem, można przeczytać o tym w książkach... ale przeżyć ? Nierealne.
A to się dzieje... ma miejsce naprawdę. Zmysły rejestrują Twoje namacalne szczęście, które uwieczniasz również na fotografiach, ale oglądając je nikt nie poczuje tego co czułeś pozując do zdjęcia. To co przeżyjesz, będzie Twoim skarbem do końca życia. 

Szczerze mówiąc, gdyby ktoś zabrał mi skarb jakim są wspomnienia tych wakacji, byłabym najbiedniejszym człowiekiem na świecie. Wszystko co miało miejsce w Bułgarii jest najpiękniejszym zakątkiem mojej pamięci. 
Będąc tam, uświadomiłam sobie że WSZYSTKO jest możliwe. Niebo wcale nie jest limitem. Wystarczy wierzyć w siebie i chcieć! 

Make it happen!

piątek, 29 maja 2015

Bon apetit

Znowu dawno mnie nie było. Dawno z siebie czegoś nie wyrzucałam. Może dziś ponarzekam jak bardzo minęłam się z powołaniem...Albo nie! To powołanie kopnęło mnie w dupę, stwierdziło że nie pasujemy do siebie. Na początku było tak fajnie, wszystko się zgadzało. Spełniałam sie jako darmowa pomoc i robiłam to z wielką ochotą. Oddawałam cała siebie. No i co ? No i w sumie to nic.
Dziś wiem (może za rok napisze znów co innego) że moim miejscem jest taki organizm jak restauracja. Mówią że do piłki nożnej potrzeba gry zespołowej, porozumiewania się bez słów... "Knajpa" i jej ludzie wyglądają pięknie kiedy zaczyna się "młyn". Wrażenie gościa jest takie jakby przyszedł na przedstawienie przygotowane specjalnie dla niego. Jest scenografia, scena oczywiście, postacie, główne role i te drugoplanowe, ciemniejsze charaktery, dobre duszki no i teksty których należy nauczyć się przed występem. Przekraczając próg, nieświadomie stajesz się częścią przedstawienia. To taka mała rólka gdzieś w tle, ale bardzo ważna.

AKT I
Do stolika podchodzi pierwszy aktor, jedna z głównych ról, pyta o samopoczucie twoich kubków smakowych, czy bliższe twojemu sercu są mięsa czy bardziej rośliny i sery. Pyta też o to czy jesteś spragniony i zaradza jak to pragnienie ugasić. Podejmujesz decyzje, a on pieczętuje ją promienistym uśmiechem i zamienia się w posłańca. To co przypieczętował uśmiechem, trafia do najważniejszego urzędu odbiorczego w tym "organizmie"

AKT II
Twoja przesyłka trafia na kuchnie. Szef kuchni z wielką doniosłością ogłasza czego potrzebują Twoje kubki, i maszyna wkracza na trase szybkiego ruchu. Zapachy, kolory, kształty i techniki. Wygląd, odgłosy i smak. Na tym właśnie polega karmienie zmysłów. To w kuchni możesz zobaczyć, usłyszeć, poczuć, dotknąć i posmakować. Uczta dla zmysłów właśnie się zaczęła, skończy się długo po wyjść z restauracji.

AKT III
Do stolika przybywa posłaniec, prezentuje danie niczym obraz i nic nie mówiąc, oddala się. Nawet tego nie zauważasz bo obraz który namalowano na twoim talerzu "żyje".  Z pierwszym kęsem słyszysz "bonjour!" a z pierwszym łykiem zimnego wina słyszysz pierwsze takty piosenki Edith Piaf.

Bon apetit!