poniedziałek, 16 grudnia 2013

"Warszawa nocą" to zbyt banalnie nazwane...

        Nie raz miałam okazje wracać do domu zalanymi nocą ulicami Warszawy. Wiosna, lato, jesień czy też zima. Nigdy nie było to dla mnie karą, lecz dobrym zakończeniem wieczoru. Bez znaczenia było czy wracam kilometrami na piechotę czy jak sardynka w nocnym autobusie. Podczas ostatniego powrotu z pracy, przebijając się przez nocne ale ożywione centrum miasta, zauważyłam że wszystko co ma miejsce w piątkowe i sobotnie wieczoru, działa według śmiesznego i niezauważalnego schematu. Może schemat to źle dobrane słowo. Obraz. Tak. Obraz to dobre słowo. Ruchomy ale jednocześnie stały, bo powtarza sie co weekend. 
       Piątek. A właściwie to już wczesna sobota. Na zegarze  strzelistego "pałacyku" zaraz wybije czwarta godzina nowej, pijanej soboty. Podziemia pod Dworcem Centralnym wyglądają tak jakby umarły. Czasami wydaje mi się, że są niczym labirynt dla ludzi którzy ruszyli w dziki pęd po godzinie 16 w piątkowy wieczór aby "podbić Warszawe" i dać sie jej sponiewierać kolejny raz. Uwierzcie mi. Trzeba mieć nie lada zdolności aby uciec przed ciężką ręką Stolicy podczas weekendu. Podziemia puste. W piątkową noc powinni rozdawać przed wejściem mape jak dostać sie tam GDZIE wszyscy chcą....
     Pętla. Kolejne magiczne miejsce działające niczym obrazek. Wychodzę z podziemi na główną halę dworca.WYCHODZE nie WJEŻDŻAM, ruchome schody nie działają już od długiego czasu. Garstka podróżnych usadzonych na ławkach w oczekiwaniu na przesiadkę lub spóźniony pociąg. Znaczna większość ludzi "pod wpływem" szukających schronienia przed zimnem, które potrafi kopnąć nieźle w tyłek. Pętla autobusowa to jeden wielki przeciąg. Najbliższe schronienie to właśnie ogromna hala. Gdyby umiała mówić potrafiłaby opowiedzieć nam dokładnie jak pokolenie naszych rodziców chwiejnie kroczyło przez dworzec. Mimo weekendu i odrobiny ludzi, jest cicho. Ruchome drzwi czekają w gotowości na jakiś ruch wykonany w ich okolicy aby pewnie tysieczny już dziś raz przedstawić wyjście na najdziwniejsze według mnie miejsce Warszawy. Krok, kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Szum rozsuwających się drzwi i podejrzliwe spojrzenie ochrony. "Dealerka, oszustka, złodziejka, uciekła skądś albo się puszcza". Wzrok mówi mniej, więcej tyle.
   Przekraczając próg dworca, pierwsze co uderza to zapach kebaba. Dlaczego ? Wydaje mi się że każdy kiedyś szukał pocieszenia, nagrody i nasycenia w tym zwiniętym kawałku chlebka tureckiego, masy mięsa i surówek. Kebab nie tylko jest dzierżony w dłoniach gwiazd piątkowo -sobotniej nocy. Jest też w budkach, zwijany w szybkim tempie, leży na ziemi, papierki zawsze ułożone sa tak że przypominają namiociki rozstawione przez tureckich krasnoludków. Namioty najwyraźniej są wyściełana kawałkami kapusty, bo zawsze są tam gdzie namiociki. W autobusie, na dworcu i poza nim. Kebab obecny wszędzie. Gdy już umościłam się w chłodnym autobusie, zastanawiałam sie,  jakim współpasażerem zostanę obdarowana. Śpiewak? Śpioch? Agresor? Czy Nieszczęśliwy Romantyk?
      Godzina czwarta siedem. Panika. Dlaczego ? Przecież to nie wina ludzi że rozkład jazdy znów ktoś zamazał, rozmył do tego stopnia że nie są w stanie go przeczytać. Wraz z pieniędzmi zostawionymi w barze, pozostawili też pamięć do liczb, numerów
      Uwaga, uwaga. Z pętli odjedzie zaraz autobus o numerze "N.Ile?" Dokąd, gdzie i za ile ? 
Spóźnialscy wpadają do autobusu. Udało sie ? Zawiezie ich tam gdzie chcą? Chyba że zasną? 
      Zauważyliście że jadąc z pętli autobusowej nocnym autobusem ma sie wrażenie że jedzie sie najbardziej punktualnym transportem miejskim na świecie. Wszystkie wystrzelają jak fajerwerki, o równej godzinie. Wioząc wymiętych pasażerów w miejsce gdzie odnajdą odrobine ukojenia, snu i porannego kaca. 
M.

środa, 4 grudnia 2013

Przeliczam na stopnie

Dziś odkopałam tego bloga po roku nieobecności. Musze przyznać , że był to świetny pomysł aby go pisać. Jest to dowód na to, że nie zmieniłam się aż tak bardzo, choć spotykam się z nieliczną, a właściwie pojedynczą niezgodą w tej sprawie. Mogę również śmiać się z mojej rozpaczy powodowanej maturą. Kiedyś nie wierzyłam że "matura to bzdura" . Teraz mogę to potwierdzić. Szkoda tylko że przekonałam sie o tej bzdurze dopiero po fakcie dokonanym. Przez ten czas dowiedziałam się również że wiele innych rzeczy to bzdury i że świat jest pełen niedomówień w postaci istot żywych. Ale czym byłby owy świat bez tych kreatur ? Zwał by się Rajem. Na pewno nim nie jest. Ale wiecie co ? Właśnie z tego się cieszę. Nie może być zbyt idealnie. Raz na jakiś czas przyda się potknąć sie o kamień, przekląć pod nosem i pomarzyć o czym czego nie możemy mieć na wyciągnięcie ręki. Taki rodzaj masochizmu, czuć na własnej skórze bolesne realia świata w którym przyszło nam istnieć. Przyjmować je z otwartymi ramionami. Ostatnio gdzieś usłyszałam że miłość do wroga to najlepsza forma zemsty. Uwierzcie, sprawdza się. A teraz pomyślicie że jestem chodzę w opaskach na głowie, w kolorowych koszulach, odwróconym znaczkiem mercedesa na szyi, dzierżąc zielonego papierosa w ręku. Nie. Wystarczy zwracać uwagę na szczegóły, nie bać podejmować ważnych decyzji. Trzymać życie mocno, w garści. Wyciskać z niego wszystkie soki.

Teraz jak to czytam, wygląda to jak rzeczywisty bełkot człowieka z zielonym papierosem. Powinnam dodać zdanie "kochajmy zycie i wszystkich ludzi"?..... nie, wystarczy. 

M.